Chirurgia plastyczna

pablo.grzybowski@gmail.com

pablo.grzybowski@gmail.com

Odszedł. Odeszła. Nieważne, czy życzymy im dobrobytu, czy… niebytu, czas pomyśleć o sobie. Zacznij żyć dla siebie!

Jeśli większość doby zajmuje ci skupianie się na analizie dlaczego, jak to i gdzie tkwi twoja wina, program zdrowego egoizmu to teraz mus. Jeśli te myśli nie są obsesyjne, ale burzą twój dobry nastrój, to wystarczający powód, aby zacząć żyć po prostu dla siebie.

Okres żałoby jest nieunikniony.

Po każdej stracie, jakiej doznajemy w życiu – nie tylko tej ostatecznej, kiedy na zawsze tracimy bliskich i zamykamy się w kokonie żalu, gniewu i beznadziei. Często sprawcami śmierci własnego szczęścia stajemy się my sami. Cała złość, niezgoda na to, co nas spotkało, staje się bronią obosieczną. Z założenia miała ranić tego, kto nas skrzywdził lub kto przyczynił się do nękającego nas bólu. Tymczasem skupiając się na przeszłości, czyli czymś, na co kompletnie nie mamy wpływu, odcinamy się od szans na powodzenie w przyszłości. I tak, może się zdarzyć, że ból z karę, który „zaplanowaliśmy” w umyśle dla byłej, czy byłego – spotka nas, kiedy na przykład spotkamy ją/jego z nowym partnerem.

Zapomnij!

Elementem łączącym żałobę w dosłownym tego słowa znaczeniu i czas, kiedy godzimy się z końcem związku, jest tendencja do rozpaczania i roztkliwiania się, ale bynajmniej nie nad utraconą relacją, czy bezpowrotną więzią. Często płaczemy nad sobą. Potęgujemy też uczucie współczucia dla samych siebie nie rejestrując, że widzów tego spektaklu ubywa z każdym dniem. Odbieramy sobie tym samym szansę na prawdziwą korzyść ze wsparcia ze strony życzliwych nam osób, które powtarzają: Zapomnij! Zajmij się sobą. Często w końcu zajmujemy się sobą, ale po drodze tracimy cenny czas, który minął bezpowrotnie, a należał
nie do utraconego kochanka, przyjaciela, partnera, ale do nas.

Jaka jestem biedna

Ten numer stosuje wiele osób niezależnie od… płci. Kiedy walczymy jeszcze z myślą, że rozstanie to fakt – paradoksalnie jest mało istotne, które z partnerów podjęło tę decyzję – epatujemy swoim żalem, uczuciem lub… iluzją bycia pokrzywdzonym. Czemu ma służyć obnoszenie się z tak prywatną sprawą? Tego zazwyczaj nie wie nawet sam scenarzysta. Żal przeżywany po utracie związku potrafi być ubrany w równie silne emocje, jak czas kiedy byliśmy na etapie zakochania. Uporczywe maile, telefony, sms-y, ciągłe pytania dlaczego. A wszystko poparte łzami, zaciśniętą szczęką, bólami głowy, walącym sercem.

Czas poświęcony na rozpamiętywanie, jak było, jak mogło być i dlaczego już tak nie będzie, potrafi zajmować podobny okres, co minione zabiegi służące zdobyciu lub adorowaniu tego/tej, której… laleczkę voodoo nadzialibyśmy teraz w przypływie emocji na pudełko szpilek. Momentem, kiedy jak kubeł zimnej wody spada na nas komunikat, że byliśmy w swoim zachowaniu żałośni, jest świadoma konfrontacja z rzeczywistością. To dość pesymistyczne, ale dla niektórych ten moment… nie nadchodzi nigdy. Tymczasem to, czy otrząśniemy się z przepełniającego nas żalu, poczucia beznadziei i pogłębiającego się spadku poczucia własnej wartości, zależy głównie od nas. Jeśli koniec jest faktem, oznacza to także, że dokonał się już jakiś początek. To, jakie będzie rozwinięcie jest twoją pustką kartką papieru, którą teraz musisz zapełnić.

Tu i teraz

To nie jest plan na jutro. To nie jest także pomysł na postanowienie noworoczne, poniedziałkowe, czy majowe. Jeśli od dłuższego czasu tkwisz w stanie smutku, rozżalenia, poczucia beznadziei po rozstaniu z bliską osobą, czas na wzięcie losu w swoje ręce jest DZIŚ. Tak naprawdę dotyczy to każdej dziedziny życia. Wyznaczanie celów i dobry plan, a także realizacja oparta na zasadzie drobnych kroków, to najlepszy sposób na sukces. Możesz zapytać: ale o jakim sukcesie, czy nawet planie można mówić, kiedy dla mnie świat się skończył?! Czy tak jest naprawdę? Czy autobusy przestały jeździć? Czy niebo się zapadło? Czy kiedy upuszczasz przedmiot, on nie uderza o ziemię? Czy ludzie przestali wieść swoje codziennie życie, planując pracę, rozwój, podróże? Czy spłonęły wszystkie książki, a muzyka przestała istnieć? I wreszcie – czy czujesz swój puls? Jeśli tak, to znaczy, że wszystko co jest, to tu i teraz, a także to, co jeszcze przed tobą.

Bez przymiotników

O ile nie namawiamy do wyparcia smutku, bo wtedy wróci on ze zdwojoną siłą, to na pewno polecamy wsłuchanie się we własne ciało dla określenia aktualnych potrzeb. Przyjrzyj się sobie uważnie począwszy od dziś. Notuj w kalendarzu natrętne myśli, irracjonalne marzenia, żenujące refleksje. Potem odejmij przymiotniki. Zostanie twoje prawo do odczuwania. Masz prawo czuć żal i pretensje za rozstanie, ale nie mogą tobą zawładnąć.
To, kim jesteś dziś, to nie tylko wynik skończonej relacji, ale wypadkowa twojego wychowania, zbioru doświadczeń, procesów myślowych, uczuć i napotkanych ludzi. A także wniosków – świadomych i tych nieuświadomionych – które powstały w wyniku tych wszystkich elementów. Nie może więc o twojej wartości ani szansie na dobrą przyszłość decydować nieudana relacja, którą już masz za sobą.

To jest mój czas

Ciekawym doświadczeniem będzie już pierwsza zapisana kartka kalendarza, a szczególnie informacje na temat tego, co daje ci dziś komfort, sprawia przyjemność i co lubisz robić. Kiedy ostatni raz zrobiłaś/eś coś tylko dla siebie? Czy potrafisz jeszcze być tylko ze sobą? Może to zabrzmi ostro, ale rodzimy się sami i sami umieramy, dlaczego więc rzadko umiemy i lubimy żyć sami. Utożsamianie życia w komforcie, kiedy się jest samemu z samotnością, alienacją jest dużym błędem. Jak można czuć się dobrze z kimś, kiedy męczy nas bycie solo? To wszystko, co możemy dać z siebie o wziąć dla siebie z relacji z drugim człowiekiem, zaczyna się w nas i w nas samych się kończy. Co więc lubisz robić, co cię relaksuje, daje moc potrzebną do życia? Taniec, lektura kryminałów, pielęgnacja roślin, rajdowa jazda samochodem, nurkowanie, szydełkowanie, joga, pisanie wierszy, rzeźbienie w glinie, a może leżenie na rozgrzanym piasku? Dziś jest dobry czas na przypomnienie sobie, co jeszcze – oprócz przebywania z partnerem, kochankiem – przyprawiało cię w życiu o dreszcze pozytywnych emocji.

Powiedz dziękuję

Któregoś dnia ockniesz się z myślą, że już nie czujesz żalu, jesteś w stanie spotkać się z byłym partnerem i bez emocji z nim porozmawiać. Nie oznacza to, że musisz to zrobić, aby podsumować czas żałoby. Dobrze jednak podążać za wewnętrzną potrzebą. Jeśli konfrontacja jest dla ciebie ważna, może stać się twoim udziałem, niekoniecznie jednak musi być realna. Czasem wystarczy przelać swoje myśli na papier albo wypowiedzieć je głośno, patrząc w lustro. Dobrym pomysłem jest też namalowanie swoich emocji lub wyklejenie kolażu – nie artyzm jest tu ważny, ale podążanie rąk za tym, co dyktują emocje. Z zakończonym związkiem i otwarciem się na nowe możliwości jest jak z zasadą feng shui odnoszącą się do przeprowadzki. Chińczycy podkreślają, że aby być szczęśliwym w nowym domu, nie wystarczy wybrać lokum, w którym dotychczas żyli szczęśliwi kochający się ludzie. Trzeba jeszcze podziękować dotychczasowemu miejscu, w którym mieszkaliśmy za schronienie, za wszystkie dobre chwile, dni, miesiące, ale i za… cenne lekcje, które pozwoliły nam doświadczyć bólu, żalu, cierpienia. Bez nich nasz wybór nowego domu nie byłby przecież dziś tak świadomy.

Odpuść sobie

W okresie wychodzenia z żałoby po związku lepiej zrezygnować z kilku czynności. Ani oglądanie komedii romantycznych, ani pamiątek po ukochanym nie są dobrymi pomysłami na spędzanie czasu w pierwszych tygodniach po rozstaniu. Również spotkania z osobami, które będą szczebiotać o swoim: ślubie, nowonarodzonym dziecku, planach budowy domu nie biorąc pod uwagę twoich emocji to atrakcja, którą możesz sobie darować. Wbrew pozorom babskie spotkania w duchu wojującego feminizmu (w wersji dla panów – szowinizmu), to także nie najlepszy pomysł na powrót do formy. Nie chcesz przecież wytoczyć armat przeciw płci, ale znormalizować poziom emocji związanych z relacjami damsko-męskimi. A więc wsparcie przyjaciół tak, ale bez zbędnego napiętnowania płci odmiennej, a bardziej ze zrozumieniem odmienności, która sprawia, że od zarania dziejów się przyciągamy.

 

Sprawdzone sposoby na przetrwanie:

• oglądanie seriali – czym mniej w nich (udanych) wątków miłosnych, tym lepiej. Nic nie zastąpi seriali kryminalnych, kiedy… rany są jeszcze niezabliźnione.

• wysiłek fizyczny – to, czego naprawdę potrzebujesz, gdy przepełnia cię żal, to spora dawka endorfin, a te nie zawiodą cię i dosłownie zaleją ciało i umysł radością wprost proporcjonalnie do godzin poświęconych treningowi lub spontanicznemu tańcowi.

• przebywanie w otoczeniu życzliwych osób, które będą umiały wyważyć, kiedy dobrze porozmawiać z tobą na temat twojego stanu, a kiedy lepiej odwrócić twoją uwagę.

• inwestowanie w siebie – to czas na spełnianie marzeń – teraz możesz robić wszystko to, co padało ofiarą zawieranych przez ciebie kompromisów, kiedy jeszcze trwałaś/łeś w związku. Wszelkie kursy, szkolenia, eksperymenty, podróże, które pozostawały jedynie w sferze marzeń, mogą teraz stać się twoim udziałem.

Podejmujemy zobowiązania zmiany nawyków, rzucamy życie pełne hałasu i przepychu na rzecz… kontaktu z samym sobą. Sztuka rezygnacji nie wymaga papierka z uczelni, ale studiów nad własnym JA. 

Konsumując non stop, sami siebie skazujemy na konieczność tkwienia w błędnym kole. Ktoś musi na te dobra i uciechy zarobić. I wcale nie chodzi tylko o to, że do egzystencji, i to szczęśliwej, wiele nam nie potrzeba. A już na pewno tak wiele. Bardziej o to, że kalkulacja jest prosta. Im więcej chcemy, tym bardziej stajemy się tego niewolnikami.

Twarzą w twarz z samym sobą

Medytacja, joga, techniki relaksacyjne – tak popularne dziś wśród tych, którzy dotknęli dna w kontakcie z samym sobą. Oferta warsztatów rozwojowych, choćby tych bazujących na pracy z ciałem, dostępna od morza aż po Tatry, świadczy o tym, że zapotrzebowanie na ten sposób spędzania czasu jest. Kto trafia na te zajęcia? – Ten, kto trafia, to nie zawsze ten, kto potem zostaje – mówi Anna Janowiec, która prowadzi warsztaty z choreoterapii. – Na moich warsztatach weekendowych spotykam często osoby, które chcą spróbować „jak to jest”. A kto kontynuuje? Ci, którzy lubią, lub właśnie odkryli, że ruch w rytm muzyki czy rytmicznych dźwięków pomaga im zrelaksować się, być w kontakcie z własnym ciałem.

Jestem jaki jestem

Na czym polega rezygnacja, kiedy mówimy o warsztatach pracy z ciałem? To konieczność wyzbycia się uprzedzeń. Otwarcie się na nowe doznania, konfrontację z drugim człowiekiem bez filtrów, które narzuciło nam życie. Także na fizjologię, bo w czasie spontanicznego tańca, podążania za rytmem bębnów, czy inspirującej muzyki, podlegamy bardziej niż kiedykolwiek prawom natury. Nasze ciało zaczyna wyrażać to, czego na co dzień nie chcemy powiedzieć, a także poczuć. Początkowo bywa to krępujące – szczególnie dla nieoswojonych z pracą z ciałem, i to w grupie – że ktoś głośno ziewa, nagle zaczyna mocno kasłać lub płakać. To jednak sygnały wysyłane przez nasze ciało. Ci, którzy kierują się w swoim życiu przekonaniem o istnieniu w ciele czakr, mówią o tym, że dana czakra (np. serca lub podstawy) została pobudzona określonym działaniem. Stąd nowe, spontaniczne zachowania, nowe reakcje ciała. Uczestnicy zajęć body[&]mind, do których między innymi zaliczają się joga, tai-chi, pilates, czy body ball, podkreślają, że wraz ze sprawnością ciała, umysł wyłącza się z kontroli nad każdym ruchem, choć paradoksalnie właśnie na niej się skupiamy.
– To niesamowite, jak wiele zyskałam rezygnując z uprawianego od lat aerobiku przy głośnej muzyce na rzecz zajęć, które wyciszają – mówi Kasia, uczestniczka zajęć body[&]mind w jednym z warszawskich klubów. – Myślałam, że stracę okazję do dobrej zabawy, możliwość odreagowania – tymczasem po kilku miesiącach ćwiczenia pilatesa i body ball widzę znacznie lepszą kontrolę nad swoim ciałem, a właściwie dialog z nim, bo kontrola to złe określenie. Teraz przyjaźnię się ze swoim ciałem, a nie walczę z nim – dodaje. – Idę na dynamiczny aerobik wtedy, gdy potrzebuję bodźców, zabawy, ale pracę nad ciałem i relaksację zawierzyłam technikom ćwiczeń, które angażują ciało i uwalniają umysł w równym stopniu – dodaje.

Fast food na rzecz slowfood

Dietetycy i lekarze grzmią – odżywiajmy się zdrowo! Skoro mamy się odżywiać, to z czego tu rezygnować? – nasuwa się pytanie. Z nadmiaru. Urozmaicona dieta, to nie synonim przepełnionej lodówki. Wegetarianie, laktoowowegetarianie (nie spożywają mięsa i ryb oraz produktów pochodzących z rzeźni, takich jak podpuszczka czy żelatyna, ale jedzą jajka, mleko i jego przetwory) zwracają uwagę nie tylko na różnorodność produktów, ale i na ich pochodzenie oraz świeżość. A także na prostotę posiłków i krótki czas obróbki termicznej. Nawet jeśli diety restrykcyjne są nam obce, zasada, że czym dłuższy okres przydatności produktu, tym jest on dla nas bardziej niekorzystny, obowiązywać powinna w diecie każdego. Przede wszystkim jednak w diecie dzieci i kobiet w ciąży oraz karmiących.
Do praktykowania diety, która odżywia, czyli dostarcza organizmowi składników odżywczych, bez wywierania ubocznego wpływu zanieczyszczenia metalami ciężkimi, czy konserwantami potrzebna jest świadomość tego, co kładziemy na naszym talerzu. Tym bardziej, że w otaczającym nas nadmiarze żywności uzbrojonej w chemię, przemyślana dieta to już nie wspomniana rezygnacja, ale konieczność. Choroby cywilizacyjne mają swoje źródło bezpośrednio w naszym trybie życia. Żywienie jest jego podstawą. Warto zrezygnować z pozornych radości (gotowe słodycze, dania w 5 minut, kolorowana i udoskonalana żywność) na rzecz prostego, opartego na warzywach, kaszach, owocach, rybach i świeżym nabiale żywienia. Bilans zysków i strat będzie zaskakujący. Dobrze odżywiony i odtruty organizm odpłaci nam witalnością, energią do działań i zdrowym wyglądem.

Wymieniamy się?

Czy naprawdę potrzebujemy tylu rzeczy, które wkładamy do koszyka w supermarkecie? Narzekamy, że mimo iż możemy tam kupować taniej, to w rezultacie, także dzięki sprytnym zabiegom merchandiserów, kupujemy więcej, niż planowaliśmy. Temat dotyczy też tego, ile rzeczy mamy w domach po niezliczonych wyprawach na „niezbędne” zakupy i spontaniczne łowy. W większych miastach zapanowała moda na ciuch-wymiany. To mniej lub bardziej formalne spotkania osób, które chcąc pozbyć się nadmiaru rzeczy ze swoich szaf, wymieniają się nimi z innymi uczestnikami spotkania. Transakcje często są bezgotówkowe, czasem przypominają lokalny bazarek „wszystko po 10 zł”. – Kilka razy w roku chodzę na ciuch-wymiany, ponieważ lubię zmieniać garderobę swoją, a dzieci – jestem zmuszona – śmieje się Małgorzata, uczestniczka imprezy na warszawskim Mokotowie. Pakuję się w dwie walizki i biorę ze sobą moje kilkuletnie córki, które pomagają mi wyeksponować „towar” na wieszakach, czy rozwieszonym jak do suszenia prania sznurku. Co zyskuję? – Odświeżenie garderoby, tani sposób na ubranie się tak, jak lubię. Mam też poczucie, że dla moich dzieci nie będzie w przyszłości liczyła się w ubiorze metka, ale fantazjai radość z komponowania elementów stroju – dodaje.
– Wymieniam się z innymi ciuchami, bo chcę wyrazić swój sprzeciw wobec zbędnego nakręcania przemysłu – mówi Jola, która jest zaangażowana w ruchy ekologiczne i definiuje siebie jako świadomego konsumenta. – Nie chcę kupować ton „chińszczyzny” wiedząc, kto stanowi w Azji tanią siłę roboczą – mówi z zaangażowaniem. – Jeśli ubranie jest w dobrym stanie, podoba mi się, a pochodzi z rynku wtórnego, to zyskuje na tym wiele osób – podsumowuje.

Akcja eliminacja

Amerykański zwyczaj wyprzedaży garażowych dotarł i nad Wisłę. – Mój syn zaobserwował pomysł w amerykańskim serialu dla dzieci, gdzie bohaterowie kilka razy w roku zbierają się z kolegami, aby sprzedać niepotrzebne im już zabawki, ubrania, przybory szkolne – mówi Ania, mama dziewięcioletniego Michała. Kiedy syn zapytał, czy może sprzedać swoje rzeczy, ustaliłam z nim, że zrobimy razem sprzątanie jego pokoju i „przydasiów” na strychu, a następnie ustalimy przykładowe ceny rzeczy, które nie są już Michałowi potrzebne. Zadzwoniłam do kilku mam kolegów syna i zapytałam, czy nie chciałyby, aby ich dzieci dołączyły do Michała w dniu garażowej wyprzedaży – opowiada Ania. W ten sposób zainicjowaliśmy wyprzedaże garażowe w naszej okolicy. My, mamy, upiekłyśmy ciasta, które pałaszowały w czasie handlu dzieci, a także mufinki, które… oferowały przechodniom. Efekt był taki, że każdy z chłopców zarobił w ciągu jednego przedpołudnia na jakiś wymarzony sprzęt sportowy! – nie ukrywa ekscytacji Ania.

Głębszy wymiar rezygnacji

Warto w dzieciach pielęgnować umiejętność eliminacji rzeczy i uczyć wartości pieniądza. Wymagając porządkowania rzeczy i zastanowienia się dwa razy nad każdym kolejnym zakupem uczymy je także szacunku do naszej pracy. I wcale nie musi to być komunikat: czy ty wiesz, ile ja muszę na to pracować?! We wspólnym sprzątaniu, organizowaniu rzeczy, sprzedawaniu lub przekazywaniu ich innym jest niezwykła energia. To pole do rozmów, uczenia się od siebie nawzajem, wspólnego wspominania, żartów i przestrzeń do nabierania dystansu do świata materialnego. Praktycy feng shui, liczącej pięć tysięcy lat chińskiej sztuki aranżacji przestrzeni, która sprzyja zdrowiu, pomyślności i dobrobytowi, mówią, że sprzątanie jest jak katharsis. Pozbywając się zbędnych rzeczy, odrywamy się od przeszłości, która nie pozwala nam iść do przodu. Jeśli możemy to robić w grupie, z rodziną, przyjaciółmi, korzyść jest podwójna – rezygnując z nadmiaru rzeczy, zyskujemy dobre wspólne doświadczenia i otwieramy się na nowe możliwości.


Autor: Anna Machnowska

Gorzki jak źle zaparzona herbata, kwaśny jak cytryna. Psuje smak życia, a kiedy trwa zbyt długo, czyni ogromne spustoszenia w naszym organizmie. Jak więc oswoić stres i radzić z nim sobie na co dzień?

1 Zrozum, nie unikaj

Jeszcze kilkanaście lat temu większość lekarzy pytanych o receptę na zdrowy tryb życia, nakazywała nam unikać stresu i dobrze się odżywiać. Dziś wiemy, że to pierwsze zalecenie „ma drugie dno”. Stresu uniknąć się nie da, a co ważniejsze, uciekanie przed nim, nie sprawia, że stajemy się na niego bardziej odporni. Kto unika wszystkich nieprzyjemnych sytuacji, ten w konfrontacji z wyzwaniem nie ma żadnych przygotowanych wzorców zachowań, z których mógłby korzystać. Na szczęście, każdy z nas posiada mniejszą lub większą odporność na stres. Bez niej człowiek nie przetrwałby jako gatunek, bo zdolność przystosowania polega na tym, by zachowywać „niezmienione środowisko wewnętrzne” wtedy, gdy zmienia się środowisko zewnętrzne. Niestety, nasze wrodzone umiejętności do opierania się stresowi nie wystarczą do zachowania zdrowia. Z badań zoopsychologów wynika, że im wyższy stopień rozwoju danego gatunku, tym mniej wrodzonych mechanizmów przed stresem udaje mu się zachować.

2 Daj sobie prawo do błędów

Specjaliści zajmujący się psychoimmunologią, czyli nauką badającą związki między psychiką a odpornością organizmu, zapewniają, że każdy z nas może podnieść swoją odporność na stres. Od czego zacząć? Przede wszystkim trzeba dać sobie prawo do popełniania błędów, zrozumieć, że nie ma idealnego pracownika, małżonka, czy rodzica. Żaden szef nie może od nas wymagać, żebyśmy codziennie byli przygotowani na podejmowanie nowych wyzwań, kreatywni i uśmiechnięci. Tym bardziej sami nie powinniśmy tego wymagać od siebie. Tę umiejętność słuchania, co dzieje się w emocjonalnym świecie, psychologowie nazywają „zdolnością do bycia we własnym życiu”. Bycie „tu i teraz” ma polegać na zaangażowaniu się w bieżące wydarzenia, zamiast skupianiu na przeszłości lub przyszłości. Takie uważne podejście do siebie pomaga też rozpoznać i wzmocnić własny styl radzenia sobie w sytuacjach stresowych.

3 Nie dziel włosa na czworo

Nadmierny i długotrwały stres staje się poważnym zagrożeniem dla zdrowia. A co najczęściej go napędza? Okazuje się, że w przypadku kobiet – zbytnia analiza, dzielenie włosa na czworo i  zamartwianie się. Według psychologów kobiety martwią się częściej i inaczej niż mężczyźni, co sprzyja temu, że częściej przeżywają stres. Podczas gdy panowie przejmują się czymś realnym i konkretnym, panie lubią martwić się kilkoma ogólnymi i często wyimaginowanymi rzeczami jednocześnie. Złą fryzurą, brakiem pieniędzy, samopoczuciem męża, sprzeczką z teściową, nadchodzącymi świętami i zebraniem w firmie. Co możemy z tym zrobić, żeby nie zwariować? Skupiać swoje obawy wokół rzeczywistych, aktualnych spraw i nie analizować problemów, na które nie mamy wpływu.

4 Pobądź sama ze sobą

Kiedy doświadczasz zbyt intensywnych emocji, masz ochotę wyć do księżyca, krzyczeć i wyrywać włosy z głowy, pomyśl o… ucieczce. Nie na miesiąc, ale na kilkanaście minut. Pobądź ze sobą, zadaj sobie ważne pytania, wycisz się. Wyrzuć z głowy myśli o mężu, dzieciach, telefonie i komputerze. Znajdź samotne miejsce – park, sypialnię, ławkę – i na parę minut zapomnij o świecie. Rób coś, co doraźnie ukoi nerwy: ćwicz oddychanie, czytaj książkę, śpiewaj, popijaj ulubioną herbatę z ulubionego kubka. Odetnij się od tego, co cię dręczy i dokucza. Skontaktuj ze swoimi pragnieniami, tęsknotami i obawami. „Refleksja, kontemplacja, cisza” – to balsam dla duszy, twierdzi psycholog Wojciech Eichelberger. Pamiętaj jednak, że takie odosobnienie ma sens tylko wtedy, gdy nie jest formą ucieczki i gdy naprawdę chcesz się spotkać ze sobą.

5 Śpij dobrze

Niezależnie od tego, co się dzieje w twoim życiu, nie zaniedbuj potrzeby snu. Jeśli potrzebujesz pospać osiem godzin, żeby czuć się wypoczęta, staraj się do tego dążyć. Udowodniono bowiem, że człowiek, który ma zapewnioną wystarczającą dawkę snu, nie poddaje się tak łatwo stresowi. Jeśli więc chcesz być niepokonana, dbaj o dobry, zdrowy sen. Zwalniaj obroty wieczorem, przestrzegaj utartych zwyczajów przed pójściem spać i unikaj natarczywych myśli, kiedy już leżysz w łóżku. Pamiętaj – spać dobrze to nie to samo, co spać długo.

6 Spaceruj, maszeruj

Czy wiesz, że poświęcenie odrobiny czasu na ćwiczenia może ci pomóc bardziej niż tydzień w Egipcie? Regularna aktywność fizyczna zwiększa bowiem przepływ krwi do mózgu, co pomaga zaopatrzyć go w więcej składników odżywczych podczas gdy myślimy, a także podnieść efektywność eliminacji toksyn, będących produktem ubocznym intensywnego myślenia. Ponadto ruch wzmacnia układ nerwowy, odpornościowy, hormonalny oraz wszystkie elementy organizmu, które odpowiadają za odporność na życiowe trudności. Jeśli więc możesz (a możesz!) zrobić w ciągu dnia coś dla siebie, wybierz ćwiczenia – najlepiej spacer lub marsz na świeżym powietrzu. Amerykańscy naukowcy H. A. DeVries i G. M. Adams stwierdzili, że kwadrans marszu ma większe działanie rozluźniające niż dawka łagodnego leku uspokajającego.

7 Bierz sobie wolne

Odpoczywaj po ciężkim tygodniu, zacznij „święcić dzień święty”. Pamiętaj, że ludzie, którzy w weekendy pracują tak samo intensywnie, jak w tygodniu, to pierwsi kandydaci do wypalenia. Druga dobra zasada brzmi – im większy wysiłek, tym większa potrzeba odpoczynku. Jeśli więc jesteś osobą szczególnie pracowitą i ambitną, przykładaj jeszcze większą wagę do regeneracji sił. O czym jeszcze nie wolno ci zapominać? Na pewno o podziale doby na trzy części. Osiem godzin snu, osiem godzin pracy i osiem kontemplacji, która w naszej kulturze może przybierać różne formy – medytacji, kontaktu ze sobą, przyrodą czy innymi ludźmi. Nadal jest jednak naturalną potrzebą biologiczną, umożliwiającą nam sprawne funkcjonowanie i... naukę oswajania stresu.

8 Coś dobrego

Badania jednoznacznie wskazują, że nasze ciało nie potrafi radzić sobie z długotrwałym stresem. Ciągłe obawy, niepokój i lęk powodują wzmożone wydzielanie adrenaliny oraz hormonu stresu – kortyzolu. O ile jest to normalne i zdrowe w przypadku stresu trwającego krótko, o tyle problem pojawia się, gdy stresujemy się często, intensywnie i długo. Podniesiony przez dłuższy czas poziom kortyzolu i adrenaliny działa jak trucizna, niszcząc komórki mózgu, a dokładniej hipokampa odpowiedzialne za tzw. pamięć świeżą, zdolność logicznego myślenia i uczenia się. Żeby pomóc swojemu mózgowi, spróbuj choć przez dwa dni w tygodniu zmienić scenariusz. Po powrocie z pracy, zamiast narzekać na nie wyrzucone śmieci, nie pozmywane naczynia i niemiłą koleżankę, zacznij spotkanie z rodziną od dobrych wieści. Przypomnij sobie, co miłego spotkało cię w ciągu dnia. Może kolega w pracy zaparzył ci pyszną kawę, szef obiecał podwyżkę, kupiłaś wymarzoną sukienkę na wyprzedaży? Codziennie zdarza się coś dobrego, trzeba tylko umieć to dostrzegać.

Tekst: Antonina Majewska

Ten, kto potrafi docenić rozkosze podniebienia, jest również smakoszem w miłości. A z kuchni do sypialni jest całkiem blisko. W poniższym artykule pokazujemy jak zwiększyć apetyt na seks!

Niech wspólne smakowanie ulubionych potraw stanie się ekscytującym wstępem do pełnej namiętności nocy. Zwłaszcza że odpowiedni zestaw produktów i przypraw skutecznie pobudza ciało i umysł kochanków oraz wznieca pożądanie. Zatem jak zwiększyć apetyt na seks? Wystarczy przez tydzień stosować kulinarne afrodyzjaki, by wzmocnić siły witalne.

Owoce morza wzmacniają siły witalne, a co wzmacnia apetyt na seks?

PPochodzą przecież z oceanu, miejsca narodzin bogini miłości Afrodyty. Już przed wiekami uważano, że mają niezwykle pozytywny wpływ na popęd seksualny. Małże, ostrygi, krewetki, homary oraz kawior wzmagają pożądanie, gdyż zawierają substancje podnoszące poziom testosteronu we krwi. Dzięki temu zwiększają ochotę na seks, zarówno panów jak i pań. Podobno znany uwodziciel Giacomo Casanova najbardziej cenił ostrygi i zwykł je jadać każdego dnia, by zwiększyć swoją osławioną seksualną sprawność. Sekret owoców morza tkwi w zawartym w nich koktajlu minerałów i mikroelementów, m.in. fosforze, wapniu, jodzie, żelazie, witaminach z grupy B. Naukowcy twierdzą, że na budzenie pożądania zbawienny wpływ mają również ryby morskie. Uważane są one za naturalne afrodyzjaki, dlatego warto, aby częściej pojawiały się na naszych talerzach.

W erotyczny nastrój wprawiają przyprawy, czyli jak zwiększyć popęd seksualny?

Dieta na lepszy seks musi być urozmaicona, a przede wszystkim wzbogacona o odpowiednie przyprawy. Zatem co wzmacnia popęd seksualny? Regularnie stosowany kardamon sprawia, że mamy ochotę na igraszki z ukochanym. Po zmieleniu możemy go dodać do każdej potrawy, a także do słabej kawy lub herbaty. Bazylia to afrodyzjak ceniony od wieków, lecz polecamy go jedynie paniom. U panów może wywołać odwrotny skutek, gdyż jej olejki eteryczne drażnią cewkę moczową i mogą osłabić erekcję. W tym przypadku proponujemy rozmaryn. Z kolei chili wyzwala pokłady energii i wzmaga apetyt na seks zwłaszcza u panów. A zarówno u niego, jak i u niej pożądaniu sprzyja aromatyczny cynamon.

Miłosnym igraszkom służy czekolada

Badania jasno pokazały, że 80 proc. pań uważa, że jest ona najskuteczniejszym afrodyzjakiem! Zapewne czekolada zawdzięcza swą sławę fenyloetyloaminie – związkowi, który nasz mózg produkuje wtedy, gdy jesteśmy zakochani. Poza tym po porcji czekolady rośnie w mózgu również poziom endorfin i serotoniny, substancji odpowiedzialnych za dobry nastrój.

Ognisty temperament zapewnią jarzyny

Szczególnie polecamy karczochy i bakłażany. Można z nich przyrządzić wyjątkowo smaczne potrawy na apetyt na seks. Te pierwsze upodobali sobie Włosi, twierdząc, że dzięki nim panowie stają się bardziej męscy. A o żądnych erotycznych przygód kawalerach mawiają, że mają karczochowe serca. Karczochy bowiem są pełne witamin i minerałów, które poprawiają samopoczucie, a także zwiększają zdolność przeżywania orgazmu. Bakłażan natomiast, zwany miłosną gruszką, zapewnia dobrą formę w sypialni i długowieczność głównie dlatego, że obniża poziom cholesterolu we krwi.

Wrogowie miłości

To tłuszcze zwierzęce spożywane w nadmiarze, które obniżają poziom najważniejszych hormonów odpowiedzialnych za nasze libido – męskiego testosteronu i kobiecego estrogenu. Nadmiar kawy i alkoholu z kolei wypłukuje magnez. Efekt? Zmęczenie i brak zainteresowania seksem. Niczym tabletka nasenne działają potrawy mączne, słodkie mleko, suszone daktyle i banany. Pamiętajmy też o tym, że przepełniony żołądek i namiętność nie idą w parze.

Pokonasz gniew, gdy zamiast zacinać się w sobie postanowisz dowiedzieć się, co go wywołało. I pamiętaj – dopóki zachowujesz spokój, panujesz nad sytuacją.

Słowniki języka polskiego definiują gniew jako „gwałtowną reakcję na jakiś przykry bodziec zewnętrzny, wyrażającą się niezadowoleniem i agresją”. Życie wskazuje, że jest nową chorobą cywilizacyjną. Na szczęście są sposoby, żeby poradzić sobie z gniewem, a jego negatywne strony przekuć w pozytywy. Najpierw jednak trzeba się zastanowić, skąd on się bierze i co leży u jego podstaw.

Psychologowie tłumaczą, że każdy z nas ma prawo wyrazić swój gniew, gdy się na coś nie zgadzamy, czujemy się zranieni, ktoś przekroczył nasze granice. To forma samoobrony wobec przemocy, zawodu, cierpienia, frustracji. I taki rodzaj gniewu jest wręcz niezbędny do układania relacji z innymi ludźmi. Musimy tylko być na 100 procent pewni, że jest on słuszny i ma solidne podstawy, a nie jest skutkiem naszej utraty kontroli nad rzeczywistością.
Dobrym rozwiązaniem jest wyobrażenie sobie osoby, która nas zezłościła, jako zagubionego, kruchego i potrzebującego opieki dziecka. To potrafi szybko ostudzić gniew i na nowo wprowadzić w stan równowagi. Dobrze jest też wracać do irytujących sytuacji, gdy jesteśmy zrelaksowani. Wtedy na spokojnie możemy wizualizować swoje reakcje i rozważać inne rozwiązania niż te, które zastosowaliśmy pod wpływem gniewu.

Psycholog Bert Hellinger w książce „Porządki miłości” upatruje – dość przewrotnie – jednej z przyczyn gniewu w tym, że trudno jest znieść to, iż ktoś daje nam wiele dobrego, a my nie jesteśmy w stanie mu tego oddać. Wtedy występujemy przeciw dawcy i jego darom, złoszcząc się na niego. Gniew szybko przyjmuje postać zarzutów, paraliżuje wolę działania. Co należy zrobić, aby tak się nie stało? Najlepiej wsłuchać się w swoje uczucia i nazwać je. Bo gdy buzuje w nas gniew doświadczamy też innych emocji. Zadajmy więc sobie pytanie „co ja naprawdę czuję? Może żal, lęk, wstyd?” Lepiej zamilknąć, dopóki nie określimy chociaż jednej emocji innej, niż gniew. A kiedy chcemy coś powiedzieć lepiej mówić o tej skrywanej emocji niż o gniewie.

Terapeuci radzą: „kiedy się zdenerwujesz, zamilcz na chwilę”. Nie mówmy więc od razu tego, co się ciśnie na usta. Powiedzmy partnerowi: „Poczekaj chwilę, muszę to przemyśleć”. Potem najlepiej zabrać tobołki i wyjść do innego pomieszczenia. A jeśli to niemożliwe, przynajmniej przejść się tam i z powrotem, by przewietrzyć myśli. Powtarzajmy sobie, że gniew jest jedynie uczuciem i nie ma nad nami władzy, dopóki mu na to nie pozwolimy. Nawet największa fala na morzu kiedyś się uspokaja.

Gniew odpowiednio wyrażony jest czymś pozytywnym. Dlaczego czasami lepiej wycofać się dyplomatycznie zamiast atakować, nawet gdy czujemy się zagrożeni i osaczeni. To pułapka. Psychologowie twierdzą, że często reagujemy gniewem, żeby uśmierzyć inne uczucia. Spróbujmy znaleźć formę wyrażania pretensji, która nie urazi drugiej strony, a jedynie pokaże jej, jak bardzo jesteśmy skrzywdzeni.

Nierozładowany, skierowany do wewnątrz gniew powoduje zaburzenia osobowości. Osoby takie stają się napastliwe wobec otoczenia i cyniczne. Co więc zrobić, gdy nagle ogarnia nas wściekłość? Metoda jest naprawdę prosta – trzeba wziąć kilka głębokim wdechów i wydechów, napić się czegoś zimnego albo umyć twarz zimną wodą. Co to da? Obniża się temperatura ciała, która wzrosła na skutek gniewu i rozdrażnienia. W ten prosty sposób uspakajają się też emocje.

Nie ma ludzi niekłamiących. Szacuje się, że każdy z nas robi to przynajmniej dwa razy dziennie – po to, by osiągnąć jakieś korzyści. Świadome mówienie nieprawdy bywa bardzo opłacalne. Gorzej jednak, gdy zostaniemy zdemaskowani i stracimy wiarygodność...

Temat pomagania innym wzbudza ostatnio dużo emocji. Z jednej strony rozwija się wolontariat, z drugiej – powszechna jest postawa, że „nie opłaca się poświęcać”. Co zyskujemy, a co tracimy, działając w imię czyjegoś dobra?

Tekst: Elżbieta Bogusławska-Przybysz

Wyjaśnienie, dlaczego jednym osobom pomagamy, a innym nie, wcale nie jest proste, nawet dla psychologów. Dopiero kiedy w ostatnim czasie (poczynając od drugiej połowy XX w.) włączyli się w te rozważania socjobiolodzy i psychologowie ewolucyjni, dużo zagadek udało się wyjaśnić. Wiadomo, że chętniej pomagamy osobom spokrewnionym niż obcym. Naukowcy tłumaczą to tym, że podświadomie zależy nam, aby przetrwało jak najwięcej z puli naszych genów. A druga główna zasada mówi, iż zawsze tak naprawdę liczymy na odwzajemnienie naszego ofiarnego zachowania – czyli jeśli ja sąsiadowi pomogę przenieść meble, to spodziewam się, że on w przyszłości też coś dla mnie zrobi. Im częstszy jest nasz kontakt z jakąś osobą, tym większa chęć pomocy, m.in. z tego powodu bardziej możemy liczyć na innych w mniejszych miejscowościach niż w dużym mieście, gdzie ludzie są anonimowi.

Zależnie od sytuacji i od płci

Każda płeć pomaga inaczej. Mężczyźni są bardziej skłonni do jednorazowych zrywów i rycerskich czynów. To oni zwykle rzucają się na ratunek, np. do lodowatej wody czy płonącego domu. Kobiety nastawione są bardziej na długofalowe wsparcie emocjonalne, wysłuchają, pocieszą, przez pewien czas kimś się zaopiekują.
Zauważono też inną prawidłowość: ludzie mniej sobie pomagają w czasie pokoju i dobrobytu. W obliczu wojen i klęsk żywiołowych zdobywają się na ofiarność, o jaką często by siebie nie podejrzewali. Chronią w ten sposób grupy, do której przynależą. Łączy ich wspólny język, wiara, poglądy, a solidarne pomaganie sobie nawzajem umacnia taką społeczność.

Zwierzęta dają przykład

Przywykło się mówić, że altruizm jest cechą ludzką. Ale okazuje się, że także wiele zwierząt pomaga sobie nawzajem, i to również wtedy, kiedy nie są spokrewnione. Obserwacje ich zachowań dużo mówią o nas. Kiedyś przeprowadzono doświadczenie wśród makaków. Karmiono tylko te, które były zdolne pociągnąć za sznur wywołujący wstrząs elektryczny u drugiej małpy. Zwierzęta szybko zorientowały się, że ich jedzenie łączy się z cierpieniem innych i aż 87% z nich wolało się głodzić, niż zadać ból. Pozostałym jednak ciągnięcie za sznurek wcale nie przeszkadzało i najadały się do syta, narażając na przykre doznania swoich towarzyszy. Trudno określić, czy te proporcje podobnie wyglądałyby u ludzi, ale wiadomo, że łatwiej pomagają osoby bardziej empatyczne.

Ani my, ani zwierzęta nie lubimy być oszukiwani, ani manipulowani. To mocno blokuje naszą ofiarność. Ciekawe wnioski dały niezależne obserwacje kapucynek i szympansów. Jedne i drugie musiały wykonywać jakieś prace, za które część była wynagradzana ogórkami, a część winogronami. Okazało się, że te, które dostawały ogórki i zorientowały się, że inne są karmione lepiej, zdecydowanie odmawiały wykonywania poleceń. Podobne poczucie sprawiedliwości zaobserwowano u szczurów, wśród których jest dużo altruistów. Potrafią uwolnić współtowarzyszy z pułapki, albo podać pokarm głodnemu. Kiedy jednak zorientują się, że inny szczur prawdopodobnie tylko symuluje głód (bo wygląda na dobrze odżywionego, nie jest wychudzony), nie decydują się na taki gest.

Pułapki poświęcania się dla innych

W altruizmie ważny jest więc zdrowy rozsądek. Trzeba czasem zrobić bilans zysków i strat. Psychologowie zwracają uwagę, że nadmierne pomaganie innym może być niszczące, jeśli w żaden sposób nie zostanie nagrodzone. Stąd przykłady np. żon alkoholików ciągle poświęcających się dla mężów. Czasem zbytnia skłonność do pomagania wiąże się z niską samooceną – robimy wtedy wszystko, by – naszym zdaniem – zasłużyć sobie na akceptację drugiej osoby. Nadmierni altruiści mają też skłonność do pracoholizmu i bywają wykorzystywani przez swoich szefów. Pozwalają nakładać na siebie obowiązki ponad miarę.

Ważne jest więc, by w pomaganiu chronić siebie. W Kalifornii przeprowadzono kiedyś ciekawe badanie wśród pielęgniarek w szpitalach. Okazało się, że te, które były najbardziej ofiarne wobec swoich pacjentów, szybciej doświadczały wyczerpania i wypalenia zawodowego niż te, które nie pracowały z takim poświęceniem. Jeśli jednak odrzucić skrajne przypadki, w których nie myślimy o sobie, a prawie wyłącznie o innych, altruizm może przynieść nam wiele korzyści.

altruizm 02

Coraz rozleglejsza wiedza

Duży wkład w wyjaśnienie tego zagadnienia włożyli ostatnio polscy naukowcy. W grudniu ubiegłego i na początku tego roku odbyły się ciekawe seminaria o biologicznych podstawach altruizmu, organizowane przez Polskie Towarzystwo Etologiczne i Instytut Biologii Doświadczalnej im. M. Nenckiego PAN. Prowadzone w naszym kraju badania udowodniły, że pomagają sobie nawzajem nie tylko ssaki i ptaki, ale również dużo mnie złożone organizmy, np. niektóre gatunki mrówek. Potrafią one biec na ratunek uwięzionej koleżance! Wiadomo też, że te same osobniki, w jednych sytuacjach nastawione są przyjaźnie, a w innych potrafią być wrogie...

Prof. Ewa Godzińska, etolog, podkreśla rolę zmian chemicznych w mózgu zachodzących podczas takich zachowań. Od lat mówiło się, że pomaganie może sprawiać przyjemność. Uaktywnia się wtedy w nas układ nagrody, który powoduje wydzielanie tych samych substancji, co w czasie uprawiania seksu czy odurzenia narkotykami. I to pozytywna wiadomość. Natomiast, niestety, do podobnych procesów dochodzi, gdy zachowujemy się skrajnie egoistycznie. To tłumaczy, dlaczego w czasie wojny przyzwoici i czuli wobec bliskich żołnierze potrafią obudzić w sobie bestię i czerpać przyjemność z zabijania.

Każdy człowiek może zachowywać się różnie w określonych sytuacjach. Prof. Ewa Godzińska podkreśla, że zarówno ludzie, jak i zwierzęta, mają w mózgu dwa tryby, altruistyczny oraz egoistyczny, i mogą przełączać się między nimi. Czyli ten sam osobnik raz może być prospołeczny i empatyczny wobec otoczenia, a innym razem przejawiać działania niszczycielskie. Na szczęście, w porównaniu ze zwierzętami, ludzie mają świadomość tego, co robią i mogą kontrolować, w którym trybie działają.

Co zyskują altruiści?

Przede wszystkim – dobre samopoczucie. Z jednej strony związane ze wspomnianą chemią mózgu (wydzielana jest m.in. oksytocyna), ale z drugiej – z uwolnieniem od napięcia (dylemat: „pomóc czy nie?” często bywa stresujący). Jeśli zobaczymy, że nasza pomoc sprawiła komuś radość lub ułatwiła mu życie, mamy poczucie dumy, satysfakcji, czujemy się ważni, potrzebni, dowartościowani. Są i bardziej długofalowe skutki bycia altruistą. Liczne doświadczenia udowodniły, że regularne pomaganie innym wpływa na jakość i długość życia. Ważne są jednak pobudki, z jakich to robimy. Pismo „Health Psychology” opublikowało wyniki badań prowadzonych przez wiele lat wśród wolontariuszy. Okazało się, że ci, których motywem działania była chęć pomocy innym, żyją znacznie dłużej od tych, którzy nie angażowali się w wolontariat, albo robili to z myślą o własnej karierze czy satysfakcji.

Mówi się, że dobro powraca i jest w tym sporo prawdy, bo okazuje się, że chętniej pomagamy tym, o których wiemy, że też są usłużni wobec otoczenia. Poza tym altruiści są bardziej atrakcyjnymi partnerami w miłości. Nie bez powodu w bajkach rycerze starający się o rękę księżniczek udowadniali im, jak wiele potrafią zrobić na rzecz pokrzywdzonych. Życzliwość wobec otoczenia zjednuje nam sympatię innych, mamy więcej przyjaciół, rzadziej cierpimy na depresję. Jest jeszcze dodatkowy plus. Okazuje się, że natura nas wyposażyła w bardzo pożyteczny mechanizm. Ludzie, którzy pomagają innym ze szczerych pobudek, dużo łatwiej wychwytują u innych zdolności do oszustw i manipulacji. Jeśli więc sami pomagamy świadomie i z oddaniem, nie tak łatwo jest nas wykorzystać. Wiemy, gdzie ulokować swój altruizm.

Jodu nie potrzebujemy wiele, ale jest to pierwiastek bardzo ważny dla organizmu.

Ktoż z nas o niej nie marzył?! Zapakować walizkę, konto zaopatrzyć w wystarczające środki i wyruszyć przed siebie, gdzie oczy poniosą! To wcale nie takie trudne. Zrób sobie prezent i zaplanuj podróż dookoła świata. To będzie największa przygoda Twojego życia.

Tekst: Katarzyna Sołtyk

Większość z nas lubi marzyć o podróżach, lecz niewielu te marzenia udaje się realizować. Z braku czasu, pieniędzy, odwagi, z niechęci do pokonywania przeszkód i wysiłku, który niejednokrotnie towarzyszy podróżowaniu. Dlatego większość naszych wymarzonych podróży odbywa się palcem po mapie, zaczyna się i kończy na wygodnym, miękkim fotelu.

Nieraz siedzimy w gronie przyjaciół i opowiadamy, co każdy z nas chciałby zobaczyć. Jednych interesuje dzika przyroda, innych niezwykłe budowle, jeszcze innych egzotyczne kultury. Udaje nam się co najwyżej wyrwać raz czy dwa razy do roku na kilkudniowy urlop – czasem nawet w egzotyczne miejsce.

W 80 dni lub dłużej…

Bez wątpienia szczytem podróżniczych marzeń jest wyprawa dookoła świata. Najlepiej żeby trwała cały rok – tylko kto dzisiaj ma czas na takie przerwy w życiu?! Ale kilka miesięcy też już nie byłoby takie złe, albo przynajmniej 80 dni! A może warto posłuchać Marka Twaina, który twierdził, że „za dwadzieścia lat będziesz bardziej rozczarowany tym, czego nigdy nie zrobiłeś, niż tym, co zrobiłeś. Tak więc odcumuj i wypłyń z bezpiecznej przystani. Złap wiatr w żagle. Zapuszczaj się na nowe wody. Snuj marzenia. Odkrywaj nowe lądy”. Mark Twain każdego dnia nie tylko snuł, ale i realizował podróżnicze marzenia.

Podróże dookoła świata nie są dziś tak romantyczne, jak za czasów pana Fileasa Fogga, ale za to dużo szybsze i łatwiejsze. Dlatego może warto wygospodarować w swoim życiu taką małą przerwę na podróżnicze szaleństwo. Zapakuj do walizki lub plecaka sporo wolnego czasu oraz serce i głowę otwartą na świat i ludzi i wyrusz w WIELKĄ PODRÓŻ MARZEŃ. Jeśli zostawisz w domu wszystkie swoje zmartwienia i zbyt punktualny zegarek, a zabierzesz ciekawość i cierpliwość, przeżyjesz największą przygodę swojego życia.

Święty Augustyn twierdził, że świat jest jak księga, a kto nie podróżuje, czyta tylko jedną jej stronę. Podczas podróży dookoła świata pochłoniesz całą encyklopedię.

Według mnie miejsca, których nie powinno zabraknąć na takiej trasie marzeń to m.in.: Indie, Bangkok (z możliwością zrobienia wypadów do krajów sąsiadujących z Tajlandią), Singapur, Indonezja, Australia, Nowa Zelandia, Wyspy Pacyfiku, Stany Zjednoczone, Meksyk i wyspy Morza Karaibskiego, Brazylia, Amsterdam czy Londyn. Ale każdy taką trasę marzeń powinien ułożyć sobie sam.

Podróż szyta na miarę

Można zdać się na żywioł, kupić jedynie bilet, a całą resztę po drodze improwizować. Można zaplanować każdy krok indywidualnie, ślęcząc godzinami w Internecie lub wybrać gotowy, wielokrotnie przetestowany już program jednego z biur podróży. Ale można też skontaktować się podróżnikami-fachowcami, którzy uszyją dla ciebie program na miarę twoich wyobrażeń i marzeń. Każde z tych rozwiązań ma swoje plusy i minusy, ale każde jest równie fascynujące.

Podróże „szyte na miarę” są idealnym rozwiązaniem dla osób, które nie tylko chcą przeżyć coś wyjątkowego, ale zgodnego z własnymi upodobaniami. W biurze podróży szycie na miarę zaczyna się od poznania klienta i wysłuchania jego potrzeb i upodobań. Taka podróż może być tematyczna, z ofertą dla miłośników różnych sportów, wina, kuchni czy klasycznego zwiedzania.

Koszt podróży marzeń jest właściwie nieograniczony (w górę!). Zależy od twoich możliwości finansowych, standardu, który jest ci niezbędny do życia, czasu, który możesz przeznaczyć na tą przygodę oraz fantazji.

Niezbędny jest bilet dookoła świata RTW (ang. round the world), który wymaga podróży trwającej minimum 10 dni, a jego maksymalna ważność to 12 miesięcy. Rundka wokół globu z takim biletem w garści zagwarantuje, że zatrzymasz się w dowolnie wybranych, wcześniej zaplanowanych przez siebie miejscach, które pragniesz odwiedzić. Takich przystanków, nazywanych stopoverami, można mieć ograniczoną liczbę – od 3 do 20 – w zależności od biletu, choć za dodatkową opłatą możliwe jest dodawanie stopoverów. Cena biletu zależy zaś od ilości lądowań, łącznej długości trasy i sojuszu lotniczego (podstawowe to Star Alliance, Skyteam, OneWorld). Przykładowo bilet dookoła świata grupy One World z 16 stopoverami niemal na wszystkich kontynentach kosztuje od 15 tys. zł w klasie ekonomicznej, 26-39 tys. zł w klasie biznes, aż do 40-60 tys. w klasie pierwszej. Jak do tego doliczyc wszystkie pozostałe koszty (noclegi, transport wodny i lądowy, zwiedzanie, zakupy itd.) to okaże się, że trzeba dołożyć minimum drugie tyle.

Wielka pętla wokół globu

Za stopover uważa się przerwę w podróży lotniczej trwającą dłużej niż 24 godziny. Można więc tak rozplanować przeloty, żeby spędzić gdzieś cały dzień, który poświęci się na zwiedzanie czy jakąś konkretną atrakcję, a zostanie to uznane za konieczną przerwę tranzytową i nie jest zaliczone do stopoverów. Jest jeden ważny warunek – podróżować możemy tylko w jednym kierunku – z zachodu na wschód lub ze wschodu na zachód. Podróżowanie w kierunku zachodnim jest znacznie lepsze, gdyż wtedy organizm łatwiej przystosowuje się do zmian stref czasowych. Cofanie się (tzw. backtracking) przeważnie jest zabronione lub ograniczone do jednego kontynentu.

A co, jeśli nasze plany ulegną zmianie, bo jakieś miejsce spodoba nam się tak bardzo, że będziemy chcieli zostać w nim dłużej? Ze zmianą dat przelotów nie ma problemu – można je modyfikować dowolnie. Modyfikacja trasy również jest możliwa, choć za dodatkową opłatą. Niektóre bilety dają nawet możliwość przerwania podróży i wznowienia jej kilka tygodni czy miesięcy później, żeby dokończyć wielką pętlę wokół globu.

Przed rozpoczęciem takiej podróży warto zapisać się do programu lojalnościowego (np. Star Alliance), bo dzięki temu można uzbierać sporo mil, wymienialnych na darmowe przeloty. I kolejne podróże oczywiście. 

-----------------------------

Zanim wyjedziesz

Planowanie podróży dookoła świata wymaga:

  • wyboru miejsc, które chcesz zobaczyć oraz czasu, który możesz przeznaczyć na podróż;
  • ułożenia ich w geograficznym porządku, bez powrotów czy nadmiernych zygzaków – warto brać przy tym pod uwagę pory roku i pogodę w miejscach, do których się wybierasz;
  • wyznaczenia budżetu podróży i dopasowanie do nich ilości atrakcji;
  • skonfrontowania wybranej przez siebie trasy z agentem lotniczym czy biurem podróży i dopasowanie do niego odpowiedniego biletu RTW;
  • zaplanowania (jeśli uznasz to za konieczne) noclegów i transportu lądowego;
  • skompletowania wszystkich niezbędnych dokumentów (paszport, wizy) i szczepionek;
  • spakowania bagażu odpowiedniego do potrzeb i zaplanowanych aktywności.

 

Wspólne podróże w piękne miejsca są jak pierwsze randki. Wszystko wokół jest nowe, fascynujące i pełne niespodzianek. Pozwalają też oderwać się od codzienności i skupić na byciu RAZEM. Dokąd wybrać się na romantyczny urlop we Dwoje?

Autor: Katarzyna Sołtyk

Bali pachnie frangipani

„To jest mój Eden” napisała o Bali Elizabeth Gilbert w słynnym bestsellerze „Jedz, módl się, kochaj”. „Aż nie chce się wierzyć w ten nie całkiem przydatny, a wręcz zbyteczny ogrom czystego piękna, jakie widzi się dookoła”. 
Pierwszym doznaniem, jakiego doświadcza turysta na Bali, jest przepiękny zapach, towarzyszący mu bezustannie. Zapachy frangipani, orchidei, lilii wodnych i tysięcy nie znanych nam kwiatów. O Bali mówi się, że to miejsce idealnej równowagi, między architekturą i przyrodą, pięknem i prostotą, powagą i wesołością, dobrem i złem. Wprost wymarzone do poszukiwania harmonii w sobie i naszym związku.

Bora Bora – stworzona przez bogów

Inną rajską wyspą jest należąca do Polinezji Francuskiej Bora Bora, inaczej Mai te pora, czyli stworzona przez bogów. Od lat wygrywa przeróżne konkursy na najpiękniejsze miejsce na Ziemi...

Hawaje w rytmie hula

Jeden z najpiękniejszych archipelagów na Oceanie Spokojnym często wybierany jest przez młodych na romantyczny ślub na plaży lub przynajmniej podróż poślubną.

Hawaje zachwycają zapierającymi dech w piersiach krajobrazami, rajskimi plażami oraz niezwykłą kulturą i gorącą (nie tylko z powodu wulkanów) atmosferą. Podobno tu zostało uwięzione słońce. Po wyczerpującym dniu zwiedzania, surfowania, nurkowania i innych atrakcji warto odpocząć na plaży i przy promieniach zachodzącego słońca, oglądając magiczny pokaz tańca hula.

Seszele – wakacje pod palmami

Jeśli marzy ci się urlop połączony z wylegiwaniem się na pustych plażach, spokój tropików i nurkowanie na bajecznie kolorowej rafie, to Seszele są dla ciebie.
O podróży na Seszele marzy chyba każdy. Kojarzą się z luksusem i niewiarygodnie pięknymi plażami. Ze 115 wysp tylko 33 są zamieszkałe, niektóre górzyste (te wulkaniczne), inne koralowe z pięknymi piaszczystymi plażami. Łączna powierzchnia to 455 km2, z których każdy metr jest czarujący. A gdy znudzą się wam palmy, morze i piasek, warto wybrać się na wycieczkę po bujnych lasach tropikalnych.

Lizbona - Europejska stolica melancholii

Jak każde szanujące się miasto, położona jest na siedmiu wzgórzach. Pachnie kwiatami i nostalgią, ale także fado i poezją Fernanda Pessoi. W tej melancholii jest jednak pełno radości życia i optymizmu. O czym jest fado, melodia lizbońskich ulic? O miłości, o tym, że przynosi ona małe radości i wielkie cierpienia. O nieuleczalnej tęsknocie i nieubłaganym upływie czasu. Fado jest niezwykle sentymentalne, podobnie jak sama Lizbona, co bez wątpienia sprzyja romansowaniu.

Obowiązkowe punkty romantycznego pobytu we dwoje to: spacer po Alfamie, najstarszej i najbardziej klimatycznej dzielnicy miasta oraz spotkanie z portugalskim bluesem, czyli fado w jednej z aldeg Bairo Alto.

Paryż – Miłość po francusku

Kuchnia francuska uchodzi za jedną z najbardziej wyrafinowanych, język za najbardziej melodyjny, a miłość za najbardziej zmysłową.

Popołudniowy spacer nad brzegiem Loary, a potem wyśmienita kolacja w kameralnej restauracji przy kieliszku wybornego francuskiego wina, a wszystko w blasku świec i z widokiem na rozświetloną wieżę Eiffla. Tak wyobrażam sobie romantyczny weekend we dwoje w Paryżu. Na koniec części oficjalnej przechadzka Polami Elizejskimi, a potem już tylko romantyczna noc w kameralnym, klimatycznym hoteliku.

Wenecja – miasto tysiąca westchnień

Cóż może być bardziej romantycznego, niż wieczór spędzony w gondoli przy dźwiękach serenady śpiewanej przez gondoliera, oczywiście w objęciach ukochanej osoby. 
W Wenecji będziemy wzdychać nie tylko z powodu romantycznych uniesień we dwoje, ale również podziwiając niezwykłe zabytki. Nad Wielkim Kanałem (Canale Grande) ujrzymy okazałe pałace w stylu bizantyjskim, gotyckim, renesansowym i barokowym. Trzeba też odwiedzić Bazylikę św. Marka i Pałac Dożów oraz najpiękniejszy plac Ca'd'Oro. Nie można zapomnieć o Moście Westchnień, który swą nazwę zawdzięcza wprawdzie mało romantycznym okolicznościom (skazańcy udający się do więzienia po usłyszeniu wyroku przechodzili nim, ciężko wzdychając), ale jest pięknie położony.

Prowansja – Wakacje w kolorze i zapachu lawendy

Charakterystyczne fioletowe pola są symbolem prowansalskiego krajobrazu, a pobudzający zmysły zapach lawendy jest wszechobecny. To miejsce, które zachwyca swoją prostotą i pięknem. 

Znanym w Polsce piewcą prowansalskiego życia, a także krajobrazu i klimatów jest Peter Mayle, autor wielu książek o tym regionie, m.in.: „Rok w Prowansji”, „Zawsze Prowansja”. Twierdzi on, że kto raz posmakuje tutejszego życia nie będzie potrafił żyć gdzie indziej. Już czytając jego książki, można zakochać się w tej krainie. Podróżując po niej, jesteśmy stale spowici unoszącymi się w powietrzu olejkami eterycznymi. Wszechobecny aromat lawendy uspokaja, relaksuje i wprawia w doskonały nastrój.

W Prowansji można zamieszkać w luksusowym hotelu (z lawendowym SPA oczywiście), bądź na lawendowej farmie z gospodarstwem agroturystycznym – wiele z nich ma baseny, do których odprowadzana jest woda lawendowa (produkt uboczny destylacji olejku) – to dopiero prawdziwe SPA! Kąpiel w takim basenie pod rozgwieżdżonym niebem pobudza wszystkie zmysły.

Wodospady Iguazu – Najbardziej spektakularny welon świata

Iguazu znaczy Wielka Woda. Szum spadającej wody słychać tu z odległości 20 km. A widok zsuwających się progów warkoczy wody przywodzi na myśl ślubne welony. Być może dlatego wodospad jest chętnie wybierany na ślubne sesje zdjęciowe i podróże poślubne.

Wodospady Iguazu to niekwestionowany cud przyrody. Rzeka Iguaçu ma w tym miejscu 4 km szerokości i pokonuje progi o łącznej wysokości ponad 70 m. Wydaje się, że ziemia drży pod uderzeniami tysięcy ton spadającej wody. Najbardziej spektakularna jest kaskada Diabelska Gardziel. 80% powierzchni parku znajduje się po stronie Argentyny, a zaledwie 20% w Brazylii. Ale to Brazylii przypadła rola widowni (z brazylijskiego brzegu widok jest najbardziej spektakularny), a Argentyna posiada scenę. Największymi atrakcjami jest white water rafting na rzece, lot helikopterem po okolicy i treking po dżungli zamieszkałej przez barwne tukany i ogromne motyle.

Facebook

reklama
IADE 2024
reklama
P - DMK
reklama
P - Hotel_Bania
reklama
Uroda i medycyna

Zatrzymaj Mlodosc TV

Baner