Ćwierć wieku

Rozmowa z doktorem Andrzejem Ignaciukiem, Prezesem Polskiego Towarzystwa Medycyny Estetycznej i Anti-Aging


 

W tym roku mija 25 lat od powołania Sekcji Medycyny Estetycznej PTL, z której wyrosło wasze Towarzystwo. To ćwierć wieku rozwoju estetyki z udziałem medycyny i lekarzy. Pamięta pan atmosferę tamtych czasów, gdy pierwsze informacje o zabiegach medycyny estetycznej przebijały się do Polski?

Pamiętam, jak podczas zebrania Polskiego Towarzystwa Lekarskiego, gdy składaliśmy wniosek w sprawie sekcji, pojawiły się głosy starszych kolegów: „Po co nam to? W jakim celu? Przecież jest tyle ważniejszych problemów!”

Spotykaliście się wręcz z ostracyzmem ze strony części środowiska lekarskiego…

O medycynie estetycznej wówczas nikt praktycznie nie słyszał, więc lekarzom trudno było w działaniach estetycznych dostrzec medycynę. Pomagało trochę to, że te nowości przychodziły z Zachodu, miały nimb nowoczesności. Staraliśmy się upowszechniać informacje naukowe, tłumaczyć procesy fizjologiczne, wskazywać, że to nie tylko korekcja, ale i prewencja. Ale świat medyczny podchodził do nas z rezerwą. Dopiero w 2000 roku, na kongresie dermatologów w Łodzi, odbyła się pierwsza sesja na temat medycyny estetycznej.
Teraz kolegom lekarzom jest łatwiej, bo przychodzą na gotowe… Ale zdobycie zaufania, przekonanie, że my jesteśmy lekarzami, a nasi pacjenci są pacjentami, że to nie jest paramedycyna, wymagało sporo pracy.

No i dzisiaj zbieracie laury. Ostatnie lata to burzliwy rozwój tej dyscypliny.

Zmieniło się przed wszystkim społeczeństwo – ludzie zaczęli bardziej dbać o siebie, poświęcać więcej czasu, i oczywiście pieniędzy, by zapewnić sobie dobrostan fizyczny i psychiczny.

Ale dostaliście też nowe narzędzia.

Faktycznie, na początku medycyna estetyczna miała trochę peelingów, mezoterapię, ale tylko z istniejących leków, które rozcieńczało się do iniekcji, amerykański kolagen, który dał mnóstwo powikłań, jako wypełniacz – silikon i może jeszcze laser CO2. Dziś trudno w to uwierzyć, ale kwas hialuronowy pojawił się dopiero w połowie lat 90., a toksyna botulinowa – pod koniec tamtej dekady.

Uczył się pan medycyny estetycznej we Włoszech. Czy tam sytuacja wyglądała lepiej?

Początki na świecie były podobne, ale proszę pamiętać, że poczucie estetyki łatwiej rodzi się w krajach ciepłych, o większej tradycji kulturowej. Stąd pewnie szybszy rozwój tamtych rynków, które oczywiście startowały też z zupełnie innego poziomu zamożności społeczeństw.
U nas było trudniej, ale w ostatnich dziesięciu latach, szczególnie po wejściu do Unii Europejskiej, kiedy zniknęły ograniczenia gospodarcze i bariery celne, dogoniliśmy świat. Mamy wielu doskonale wykształconych specjalistów, dostęp do najbardziej spektakularnych nowości i szybko rosnącą grupę pacjentów świadomych wagi dbania o siebie dla jakości życia.

Ten wzrost popytu powoduje, że na medycynie estetycznej chcą zarabiać wszyscy. Zabiegi medyczne wykonują kosmetyczki, lekarze świeżo po studiach biorą się za „ostrzykiwanie”, bo to stosunkowo łatwy sposób drobienia do pensji w szpitalu.

Reklama
Kongres ehotelarze

Kosmetyczki zajmują się estetyką od zawsze i robią w tym zakresie kawał dobrej roboty. Ten rynek będzie istniał, trzeba go tylko ucywilizować, jasno określić, gdzie są granice związane z kompetencją i bezpieczeństwem. Zresztą, wreszcie coś się w tej sprawie dzieje, więc może niedługo pole do nieporozumień będzie mniejsze.
Naszym celem powinno być podnoszenie wiedzy i umiejętności środowiska lekarskiego. Śmieszą mnie koledzy, którzy nauczyli się dwóch trików ze strzykawką, odbyli jedno czy dwa szkolenia produktowe i z uśmiechem na twarzy ogłaszają światu swoje mądrości na temat fizjologii starzenia, autorskich technik wykonywania zabiegów, standardów estetycznych.

Stara prawda mówi, że im więcej wiesz, tym więcej w tobie pokory?

Nie mamy żadnego tytułu, by formalnie dyscyplinować lekarzy, oczywiście, jeśli nie przekraczają prawa. Ale musimy wpływać na świadomość odpowiedzialnego podejścia do medycyny estetycznej, bo w przeciwnym razie jawić się będziemy nie jak rzetelni lekarze, ale jak banda cwaniaków rozpowszechniających fake news.

Jak pan sobie wyobraża takie samooczyszczanie się środowiska?

To jest trudne, bo rzeczywiście wejście w medycynę estetyczną wydaje się być bardzo atrakcyjne, szczególnie młodym lekarzom, zaraz po studiach, którzy pacjenta jeszcze dobrze nie widzieli. Firmy dystrybucyjne kuszą okazjami, leasingami, obiecują promocję w mediach, jak kupi się od nich więcej.
Z tego co wiem, w żadnym kraju nie opracowano jeszcze systemu, który promowałby tych, którzy wiedzą najwięcej, a nie ryczą najgłośniej. Ale to jedyna droga kreowania obrazu medycyny estetycznej i anti-aging, jako istotnego elementu opieki medycznej, szczególnie w perspektywie coraz dłuższego życia, które chcielibyśmy spędzać w dobrostanie.

Kilka lat temu zainicjowaliście promocję certyfikowanych lekarzy medycyny estetycznej.

Chcemy pokazać kolegom, że jeśli ktoś zdecyduje się poświęcić tej fascynującej dyscyplinie cały swój czas, dokształcać się, doskonalić swoje umiejętności, to może dołączyć do ligi profesjonalistów. Nie mistrzów świata, ale właśnie profesjonalistów – ludzi odpowiedzialnych, etycznie podchodzących do swojej pracy i pacjentów. To właśnie przykład wskazywania wysokich standardów i wskazówka dla pacjentów, komu warto zaufać.

Prawa rynku pokazują, że często rzetelność i moralność przegrywa z półprawdami i chwytami marketingowymi.

Oczywiście, że za pacjentem idzie pieniądz, a jak ktoś prowadzi biznes, to musi o nim myśleć. Proszę spojrzeć jakie są ceny urządzeń do wykonywania zabiegów, oryginalnych, sprawdzonych preparatów. Komercjalizacja wymusza różne zachowania. Mówi się, że pacjentów wabi się chwytliwym nazwiskiem, a zabieg wykonuje ktoś inny. Że jeśli przedłużysz wizytę, bo np. uważasz, że trzeba dokładnie zbadać pacjenta, właściciel kliniki potrąca ci z przychodów, bo spada „przerób”. Lista takich wątpliwych zachowań jest pewnie długa. Mam nadzieję, że to się będzie cywilizowało, bo to jedyna droga podnoszenia standardów. Także wśród firm dostarczających nam sprzęt i produkty.

Jak więc widzi pan rozwój medycyny estetycznej w najbliższych latach?

Technologicznie pewnie wiele nas już nie zaskoczy. Ale jest sporo do zrobienia jeśli chodzi właśnie o standardy zachowań, współpracę z naszym otoczeniem biznesowym, procedury obsługi pacjenta, kształcenie permanentne lekarzy. Pewnie będzie też postępowała specjalizacja. Rozwój technik autologicznych, wypełniaczy, laserów, medycyny regeneracyjnej powoduje, że lekarze zaczną doskonalić się w konkretnej dziedzinie, by móc coraz bardziej kompetentnie odpowiadać na potrzeby pacjentów. Rynek będzie oczywiście rósł, ale będzie się porządkował. Będzie coraz więcej prawdziwej medycyny, a coraz mniej szarlatanów obiecujących odmłodzenie w godzinę. Mamy przecież wypracowane doskonale standardy. Wystarczy się ich trzymać.

 

Reklama
Bezpieczna Klinika